Kiszenie rydzów

Kiszenie Rydzów

Czas płynął wartko. Jak woda w potoku. Jesień już panoszyła się czupurnie w polach, spodziewając się zimy. Bujne runie ozimin odrastały szybko, a zające wędrowały w laskach, węsząc skąd, z jakiej strony zawiewa tęga woń kapusty w rzędach.

Siewy rzeczywiście minęły spokojnie i gładko. Prędzej i pomyślniej niż turbowali się gospodarze. Zwieziono ostatki jesiennego siana omal pachnące pierwszymi, porannymi szronami. Kartofliska wykopano i też zasiano. Świeżo zaorane już świeciły czerwonymi szczotkami ozimej pszenicy. Także w sadach dojrzał już ostatecznie wielki dostatek jabłek zimowych, czekając cierpliwie na zbiórkę.

Szło pod pierwsze słoneczne i ciche dni października. Pasterki uwijały się z bydłem wcześnie, by zyskać na czasie i skoczyć do lasu na zdrowe jesienne grzyby.

Słoneczna pogoda w dzień i mokre, sute mgły nocami i nad ranem dobrze wpływały na obfitość grzybów. Wtedy to wytryskiwały z zielonych jeszcze i pachnących świeżo mchów najpiękniejsze chyba grzyby jesienne, jędrne, soczyste rydze, prawdziwa ozdoba polskiego lasu.

Wprawdzie już we wrześniu pojawiły się pierwsze rydze ale jeszcze nieśmiałe i o różowych , nikłych rumieńcach. Lecz najpiękniejsze rosły w październiku. Pomarańczowe albo ryże, o skórze twardej i świeżej, jak dotknięcie muślinu, o zdrowym, smacznym, chrupkim mięsie.

Kiedy na jesiennym, oprzędzionym starannie babim latem ugorze zarżały u wójta Ciastonia rydze konie, Maryna powiedziała Jankowi: – Ha-a! Rydzy koń na błoniu. Rydzy grzyb w ustroniu.

Ponieważ nie rozumiał co to znaczy, poprosił Bystroniową, żeby mu wytłumaczyła. I matka wytłumaczyła mu krótką powiastkę Maryny. – To pójdziemy gromadą na rydze? -spytał. – Oczywiście, że tak, zaczekamy aż ciocia przyniesie pierwsze rydze z Wielkiego Lasu. Tam jest las cisowy. A przecież wiesz, choć może nie pamiętasz, że ciocia mieszka blisko lasu rydzowego.

Bystroniowa nie skończyła jeszcze rozmowy z Jankiem, gdy otwarły się drzwi do kuchni i jakby na zawołanie przyszła ciocia obładowana koszami z wikliny. Wszedłszy powiedziała od progu: – Mowa była o wilku. A wilk tu. Niosę wam rydze. Ślicznie tego roku obrodziły. Jak ziemniaki.

Bystroniowa pocałowała siostrę i razem z Jankiem wzięła od niej kosze, które miała w rękach. Ciocia zdjęła, w czym pomógł jej usłużnie Janek, duży kosz z pleców tkwiący w wielkiej, białej płachcie lnianej.

Zaczęli oglądać po kolei dary. Ileż ich tam było, tych urodziwych rydzów! Jaka rozmaitość rodzajów! Jedne, jak srebrnawe trąbki z pomarańczowymi smugami. Drugie, jak rude pierścienie zatykane wołu do nozdrzy, jak go wiodą do miasta na targ. Inne, jak twarde kubki do kawy z jasnoczerwonym, jędrnym korzeniem. A jeszcze inne, jak pozłacane cienko naczynia z czysto pomarańczowym dnem wyścielonym aksamitem o barwie młodej marchwi.

Bystroniowa widząc takie bogactwo rydzowe, roześmiała się, i uścisnąwszy siostrę  szczerze i gorąco, powiedziała bez namysłu: – Wiesz, moja kochana, czekałam na ciebie. Mówię otwarcie i cieszę się, że dobrze przeczułam. Przygotowałam nawet faski, dębową beczułkę i kamienne garnki.

Ciotka Janka też się zaśmiała szeroko i powiedziała Bystroniowej: – Widziałam, że cię nie zaskoczę. Ale to lepiej. Dobra gospodyni wie czego się spodziewać. Janek dopiero teraz po tej rozmowie zrozumiał dlaczego mamusia kilka dni temu parzyła faskę dębową, beczułkę i kamieniaki. Sam pomagał grzać do czerwoności kamienie do wyparzenia naczyń. Bystroniowa i teraz nie traciła czasu. Po wypiciu kawy z bułką, zaraz wzięli się wszyscy do oporządzania rydzów. Dostali od Bystroniowej dwa przetaki. Jeden na rydze obrane na czysto. Drugi na odpadki i ostrużyny. Robota szła im sprawnie i szybko. Obierali grzyby, obcinali zręcznie końce trzonków. Wkrótce sok rydzowy, cierpki i surowy zapachniał mocno w izbie, jakby cisowy las przeniósł się ze swoimi aromatami na Bystroniówkę.

Po oporządzeniu grzybów Bystroniowa wzięła się do obierania czosnku i cebuli. Krajała i krajała, aż się popłakali. Nałożyła do fasek i beczułki na spód liści wiśniowych. Liście wybrali co najzieleńsze o szkliste, jak kanty szyby. Potem na wiśniowej podściółce układała warstwami rydze, te trąbkowate i te pozłacane, i te małe, jak uszka prosiątek. Przysypywała je obficie solą, przetrząsała pieprzem mielonym i czarnymi ziarenkami, później znowu przekładała liściami wiśniowymi, dodawała cebuli i czosnku. Od warstwy do warstwy wtykała liście bobkowe, ale tylko dla zapachu, więc nie za dużo, po kilka. Gdy faski i beczułka a potem kamieniaki były pełne, kiedy przyszedł z pola Bystroń, pomógł je zanieść do komory.

W komorze zakładano wierzchy. Cebula, liście bobkowe, wiśniowe, czosnek, ziarnka pieprzowe, po dwie, trzy czerwone torebki suchej papryki dal mocy, a kiedy wierzch był gotowy brano ciężkie, białe kamienie z lnianego ręcznika. Kamienie kładziono na samym wierzchu. Przykładano je ściśle, twardo i mocno. Czekano aż wystąpi cierpki i rzeźwy sok. – Sok podchodzi do góry – cieszyła się Bystroniowa – Po krzyku! Rydze, moi kochani, zakiszone.

Szli z komory do kuchni. Tam znowu pili lekką kawę z bułką i czekali na Marynę, żeby jej tę nowinę powiedzieć, jak wróci ze szkoły.

Marian Czuchnowski, Srebrna ostroga, Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas” Londyn 1958

Prawdziwki, rydze, kurki, podgrzybki i opieńki, maślaki i koźlaki w lasach, a na łąkach kanie i pieczarki. Grzyby i dzikie owoce to dary beskidzkich lasów. Nie zawsze jest ich tak wiele jak w pięknej opowieści z lat dziecinnych Mariana Czuchnowskiego, pisarza z niedalekiej Łużnej, ale bywa wielka obfitość. Przetwory zaś trafiają na stół, na zdrowie i smacznego!

Rowerowe szlaki

W górach, 19.9.1940

(…) Tak przyjemnie być młodym i móc bezkarnie męczyć się dla przyjemności, męczyć się bez celu, dla radości życia. (…) Droga jest szaleńcza. Kładziemy się na kierownicy, zaciskamy palce na hamulcach i zaczynamy spadać w dół, zlatywać w tempie ponad 60 km/godz. na prostych odcinakach. Strzałka na szybkościomierzu dochodzi wtedy do 60 i zatrzymuje się na sztyfciku. Nie nadąża. Przed każdym zakrętem piszczą hamulce, pochylamy się, szczęk odpuszczonych dźwigni przy kierownicy i rower skacze do przodu, jakby miał motor. Na 30-tu metrach prostej osiąga się szybkość ponad 50 km. Po dziesięciu kilometrach tej jazdy ręce mam zupełnie zdrewniałe. Przymarzły do hamulców. Nóg nie czuję w ogóle; zbite lodowatym wiatrem, zwisają przy siodełku jak obcy przedmiot. Jedynie na piersiach, pod swetrem, jestem spocony i z wysiłku, i z emocji. Upijam się prawie do nieprzytomności szybkością, furkotem wiatru przy uszach i tańcem na zakrętach. (…) Tadzio powiada: „Ten dzień będę pamiętał nawet po śmierci”

Andrzej Bobkowski, Szkice piórkiem, Wydawnictwo CiS, Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu, Warszawa 2007.

Beskid Niski to idealne góry dla miłośników dwóch kółek. Kolarze szosowi znajdą dla siebie upajające zjazdy z serpentynami i męczące podjazdy. Okoliczne drogi były etapami z górskimi premiami Wyścigu Pokoju i Tour de Pologne, tutaj też odbywały się kilkukrotnie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim. Przełajowcy i zwolennicy bezdroży odnajdą trasy, które powinny im zapaść w pamięć, emocjami i urodą. W okolicy wyznaczone są szlaki turystyki rowerowej, prowadzące po górskich ścieżkach i drogach gruntowych. Natomiast jeśli ktoś chce odpocząć aktywnie z dala od zgiełku, samochodów i bez dużego wysiłku, a dysponuje rowerem trekkingowym odnajdzie trasy, które nie sprawią kłopotów, a na pewno dadzą wiele radości prowadząc przez łąki i lasy.

Śnieg

„Zima zaczęła się regulaminowo, panie kapitanie. Tak jest!”

Stałem z boku w swym ciężkim płaszczu, pozapinany w pasie i z podpinką pod brodą, i było mi ogromnie dobrze, i otucha od tego śniegu.

A potem to już wiecie, jak to jest z tym śniegiem. Bywa, że pada kapryśnie i z namysłem, obietnicą zamiecie po szybach i zamieni się w krupy drobnego gradu, i rozleje w deszcz. Albo sklejają się płaty duże i mokre i zimnym pocałunkiem siadają nam na kołnierzykach płaszczów, na mokrych płytkach chodników, na oślizłych od jesieni parkanach i gontach, na korze drzew, na grudzie drogi, na powiędłych resztkach grzęd ogrodowych, na siwych i pordzewiałych  dachach domów. Albo przychodzi raz tak, że zaczyna padać i padać uporczywie, nieskończenie i jak się przytula twarz do zimnej szyby, to [nie] widać nic, tylko kurzawę i rojowisko płatków kapryśnych, kręcących się tam, tu, ówdzie, traci się poczucie, czy lecą one z nieba na ziemię, czy z dołu do góry, traci się wrażenie przestrzeni: czy ja jestem tu? czy ja jestem tam? gdzie te dalsze? – mijają się, jedne białe, drugie czarne, zarysy przedmiotów, drzew, domów zacierają się, zamglają …

Zygmunt Haupt, Czuwanie i stypa, w Baskijski diabeł, Czytelnik, 2008.

Mało kto potrafi tak jak Haupt opisać śnieg, zimę, kulig. Bo niewielu wie, że śnieg ma zapach, smak. Dodatkowo tak niestabilny i zmienny jak światło w zimowy dzień, czy księżycową noc. Albo świeży spirytus owocowy, szybko stygnący, to w rurkach, to w gąsiorku. Śnieg ma też swoje dźwięki, inne pod butem, inny pod płozą i nartą. Kopny śnieg brzmi inaczej niż ubity. A na mrozie poniżej 30 stopni wszystko dźwięczy jak u Bacha, niby podobnie, a za każdym krokiem i ruchem inaczej. Wczoraj ktoś zapytał mnie, gdy łopatą odgarniałem na nowo wjazd, czy ten śnieg się nie nudzi, jak ta robota? Ale przecież za każdym razem to inny śnieg, i na nowo przecież, to jak się ma nudzić? Męczy okrutnie, do spółki z mrozem i wilgocią. Nie pozwalając odpocząć za długo, pogania szybko stygnącymi, mokrymi plamami na plecach. Nudzić to się można…

Ale na pewno nie przy śniegu. Tu na wezwanie się staje „Zima zaczęła się regulaminowo, panie kapitanie. Tak jest!”

Śnieg

19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
19.01.2019
22.01.2019
22.01.2019
22.01.2019
22.01.2019
30.01.2019
30.01.2019
30.01.2019
30.01.2019
12.03.2019
12.03.2019

Zima nie odpuszcza ostatnie zdjęcie 12.03.2019.

Pochwała stworzeń

Pochwalony bądź, Panie,
Z wszystkimi Twoimi stworzeniami,
A przede wszystkim z naszym bratem słońcem,
Które dzień daje, a Ty przez nie świecisz,
Ono jest piękne i promieniste,
A przez swój blask
Jest Twoim wyobrażeniem, o Najwyższy…
Panie, bądź pochwalony
Przez naszą siostrę wodę,
Która jest wielce pożyteczna
I pokorna, i cenna, i czysta…
Panie, bądź pochwalony
Przez naszą siostrę – matkę ziemię,
Która nas żywi i chowa,
I rodzi różne owoce, barwne kwiaty i zioła…
Czyńcie chwałę i błogosławieństwo Panu
I składajcie Mu dzięki,
I służcie Mu
Z wielką pokorą.

św. Franciszek z Asyżu (1182 – 1226) 1225 rok

Pochwała stworzeń, Pieśń o stworzeniu, Cantico delle creature (wersja skrócona za http://www.kerygma.pl/modlitwy/588-pochwala-stworzen, tam też pełna i brewiarzowa wersja)

Dbamy o dobrostan naszych wierzchowców i nie obciążamy ich bardzo długą i forsowną pracą. Jeżdżąc konno pamiętajmy, że to żywe istoty, które się męczą, marzną, ciężko znoszą upał i złe towarzystwo.

Książę Fabrizio Salina stwierdził Se vogliamo che tutto rimanga come è, bisogna che tutto cambi. (Lampart, Giuseppe Tomasi di Lampedusa), dlatego popieramy utworzenie Parku Krajobrazowego Beskidu Niskiego. Nie dlatego, że nie chcemy zmian, przeciwnie wiemy, że zmiany są koniecznością i częścią natury, choćby pory roku. Liczymy, że park powstanie ponieważ chcemy, by były to zmiany zgodne z naturą i charakterem Ropek. Będzie to z pożytkiem nie tylko dla przyrody, krajobrazu – więc kolejnych pokoleń, które po nas przyjdą, ale i dla nas samych. Nieunikniony rozwój turystyki, powinien dawać również szansę odpoczynku różnym ludziom. Również takim, którzy cenią spokój i bliskość natury, pieszemu wędrowcowi i temu co ciemną nocą chce popatrzeć w gwiazdy. Polecamy dokumentację parku dostępną na stronie fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, której dziękujemy za jej aktualizację i opracowanie: http://przyrodnicze.org/wp-content/uploads/2017/12/PK-Beskidu-Niskiego.pdf

Uszanujmy stworzenia w ich domu. W Ropkach nie puszczamy sztucznych ogni, fajerwerków i petard. Można to zrobić tam, gdzie nie przeszkadza to innym, nie tylko ludziom. Zanim staniemy z baterią sztucznych ogni za granicą miejscowości pomyślmy o zwierzętach, a nie tylko mieszkańcach sąsiednich zabudowań. Zastanówmy się co się stanie z lampionem o drucianej konstrukcji, który puszczamy w niebo. Gdzieś spadnie.

Zbójnicka Jaskinia

Vy zly a nespravedlivy lude bardiowcy, viste naszych bratow daly zveszaty, ludy dobrich a nevinnych, iako mordere necnotlyvy, który any vam, ani zadnomu nicze nebili vinni. A pretos, jesli nam priatelom a rodovi ich za nich nepolozite czeteri sta zolotich ve zoloce do troch nedel v klastore v Mogili u Cracova alebo u cartusov v Lechniczi, tedi na vaszych hordlech y na vaszym ymaniu y na vaszich podanich se bud dvlvho, dud c[r]atko tak to se mstiti budemy, pocud naszeho rodv stava. Tot list pysan shor dzen svateo Jacvba.

Orawa Mvran Dvnajecz Senok Rimanovo Premisl

Crov nevina Vasko neviny Timko nevinny

List zbójników z 1493 roku do mieszczan Bardiowa, treść za Monika Biesaga, Stanisław A. Sroka, List zbójników z 1493 roku i jego język. Studia Źródłoznawcze, 2007.

Nieco poniżej szczytu Ostrego Wiechu nad Ropkami czyli na wschodnim stoku góry znajdowała się zbójnicka jaskinia. Wejście do niej zostało wysadzone przez WOP. Obecnie są to bloki skalne, spomiędzy których przesącza się wilgoć i chłód.

Góry, puszcze, morza i pustynie przyciągały mistyków i zbójów, o ile pierwsi szukali kontaktu z Bogiem w samotności, to drudzy szukali samotności uciekając przed ludźmi. Najbardziej znani są zbójnicy z Karpat Zachodnich, ale żaden z nich nie uprawiał tego podłego rzemiosła tak długo jak Sawka. Znany pod licznymi przydomkami, zwany również  Hańczowskim (Chańczowskim), który zbójował przez około 20 lat. Piotr Ponczak zeznawał w 1654 roku, że Sawka trudnił się zbójnictwem od 16 lat. Trudno jednak stwierdzić jak liczyć mu ten staż, bo w międzyczasie walczył ponoć ze Szwedami w czasie potopu. Nie ma pewności, czy źródła historyczne wspominając Sawkę Andrzeja, Spiszaka, Owczarza, Janka ze Stebnika, Sawkę Hańczowskiego mówią o jednej osobie, zbóju urodzonym w pobliskim słowackim Stebniku w 1619 roku, a straconym w Muszynie 1657 lub 1661. Bo też zarówno data, jak i rodzaj śmierci Sawki nie są pewne. Nie znamy również związków Sawki z Hańczową, wsią sąsiadującą z Ropkami. Czy rzeczywiście chadzał tu do frajerki (narzeczonej)? Jedno jest pewne, że spotkała go sprawiedliwość.

W naszej okolicy grasowali zbóje Wasyl Czepiec z Grybowa, Dymitr Litwin z Brunar, a Stefan Piotrowski w 1647 roku zeznał przed sądem w Muszenie o spotkaniu ze zbójami pod Wysową „pójdź z nami i związali mnie, kazali mi z sobą pójść i musiałem iść”. Tutejszych zbójów zwano beskidnikami, opryszkami, tolhajami. Na Górnych Węgrzech w połowie XV wieku działali licznie bratczykowie. Pozwalali sobie zbóje na wiele, przytoczony list mówi o żądaniu okupu 400 florenów od miasta Bardiów (Bardejów). Na szczęście mieszczanie poradzili sobie bez płacenia okupu, a nam został zabytek językowy. Nie sposób go, zdaniem specjalistów, przypisać wyłącznie do języka polskiego, ruskiego czy słowackiego. Takie życie na pograniczu, miłość, zbrodnia i mowa nie znają granic. No i oczywiście sztuka. Dlatego warto spojrzeć na faksymilie zbójnickiego pisma znajdujące się w bardiowskim ratuszu, które żeby nie było wątpliwości zostało wzbogacone rysunkami.

Odległe krainy

Kazimierz Wierzyński

Bardiów

Pamiętam to miasto jeszcze z „Popiołów”

Helena przyjechać tu miała,

Jak dziwnym kontrastem jest myśleć

O owej miłości Rafała!

Spalenizna zmieszana z żywicą,

Poranną bielą wieją Karpaty,

Idę bezludną, dudniącą ulicą,

Słychać armaty.

Wzniesiony na wzgórzu, z daleka

Szarzeje kadłub kościoła,

Z kamieni i wierz tęsknota

Nieopędzona mię woła.

Jakżeś mi drogi, mój smutny poranku,

Jak pieści zapach wiatru górskiego,

Jak słodko żal się tłucze po sercu,

Żal nie wiadomo do czego!

Kazimierz Wierzyński, Poezje, Wydawnictwo Lubelskie 1990.

 

Dzisiaj, kiedy odległość nie jest przeszkodą, czas nadal jest przestrzenią, której nie możemy pokonać. Dalekie krainy, nie dostępne, bo już nie istniejące pozostawiły jednak po sobie ślady. Są one jak dziurki od klucza przez które możemy podejrzeć przeszłość. A bywa nawet, że przypadkiem znaleziony klucz otwiera  bramę czasu. Zakreślając od naszego domu koło o średnicy około 70 kilometrów i przesuwając zegar wstecz możemy znaleźć się w krajach, krainach, państwach, starostwach, wsiach, miastach i grodach, szlakach handlowych, których już nie ma. Galicja, Górne Węgry, Łemkowszczyzna, starostwa bieckie, spiskie, sądeckie, wsie łemkowskie jak choćby sąsiadujące z Ropkami Czertyżne i Bieliczna, Państwo Muszyńskie, Uście Wołoskie teraz gorlickie, Karpacka Troja, Via Regia, Pentapolis, Królestwo Polskie, Rzeczpospolita Obojga Narodów, Cesarstwo Austriackie, Monarchia Austro-Węgierska, Republika Floryncka, Słowacka Republika Rad, Pierwsza Republika Słowacka, PRL, Czechosłowacja …

Mieszkamy na pograniczu północy i południa. Deszcz spadający na oddalone od nas o parę kilometrów południowe stoki Karpat spływa do Morza Czarnego. Zachód styka się tu ze wschodem.

Podług nieba i zwyczaju

Dom dobrze, umiejętnie, pięknie zbudowany, iż jest między pierwszymi wygodami wczesnego życia; dlatego słusznie każdy podług stanu swego i dostatku miałby się starać, aby go mógł mieć, jak najpiękniejszy. (…) Bierzcie tedy chęć do tej budowniczej zabawy, nie tylko dla wygody prywatnej, dla smaku, ukontentowania i wczasu własnego (lubo to najpierwsza), ale i dla ozdoby ojczyzny swej, która wielą przymiotów  równa albo lepsza nad inne kraje, tą samą tylko pięknych budynków ozdobą przewyższona, podłą się zda przeciw państwom cudzoziemskim. (…)

Każdy albowiem naród ma sposób inakszy i osobny budowania prywatnego, to jest Architecture Civilis. I stosuje go wprzod do swego nieba (klimatu), a potem do swego zwyczajnego życia. Do nieba albo postanowienia powietrza (klimat) naprzod, albowiem, że dom na to jest, aby nas chronił od jego niepogód, dlatego trzeba go stawiać secundum aeris constitutionem (przede wszystkim w zależności od klimatu). (…)

Co zaś do zwyczajów pospolitego życia i tenże w każdym narodzie jest różny, dlatego inakszy też w pomięszkaniu wygody potrzebuje. (…)

Bo kto chce po cudzoziemsku mięszkać trzeba żyć po cudzoziemsku.

Krótka nauka budownicza dworów, pałaców, zamków podług nieba i zwyczaju polskiego, Łukasz Opaliński, Kraków, M.DC.LIX.

Dom nasz drewniany pogórzański, przenieśliśmy z jednej z najstarszych wsi w okolicy, podgorlickich Dominikowic. Kupiliśmy go w cenie opału, którym miał się stać. Zbudowany był w 1934 roku, ale w trakcie rozbiórki okazało się, że zawiera element starszego budynku, kurnej to jest dymnej chaty. Czyli takiej, która nie posiadała komina, a dym sącząc się pod pułapem uchodził na poddasze przez otwór w stropie. Domy pogórzańskie na łemkowszczyźnie budowane były obok łemkowskich chyż. W najbliższej okolicy w Hańczowej, Hucie Wysowskiej, zwłaszcza w okresie międzywojennym, powstało wiele takich domów. U podnóża łąki, nad którą stoi nasz dom stał kiedyś taki dom nazywany „pod blachami”. Budując nasz dom, staraliśmy się zachować jak najwięcej z oryginalnego budynku, zwłaszcza na zewnątrz. Zachowaliśmy otwory okienne, z układem szprosów, pierwotne drzwi, dach i większość belek zrębowych. Nie zmienialiśmy bryły i proporcji budynku. Wykorzystaliśmy też wszystkie nadające się elementy, które nie zostały użyte ponownie. Z  okopconych desek powałowych, tych z najstarszego domu zrobiliśmy blaty, stoły i schody. W trakcie obróbki drewno przypominało swoją historię, pachnąc dymem i zwierzętami gospodarskimi. Deski szczytowe posłużyły za opaski do okien i poręcze schodów. Tragarze podłogowe stały się konstrukcją schodów i szafek. Po co to wszystko? Opaliński w 1659 roku stwierdził, że kto chce mieszkać jak cudzoziemiec, musi żyć jak cudzoziemiec. Życie w trzecim, albo i kolejnym „pokoleniu” konkretnego domu jest jak odkrywanie niespalonych resztek wśród zgliszczy, jak przypominanie sobie minionego życia. Wydaje się, że bardziej różnimy się od swoich pradziadków żyjących przed pierwszą i drugą wojną światową niż oni różnili się od ich przodków żyjących w XVI czy XVII wieku. Tak niewiele zostało nam z tamtego życia, jesteśmy cudzoziemcami w ojczyźnie naszych przodków. Postanowiliśmy więc uratować ten dom, choć na czas naszego krótkiego życia, żeby spróbować żyć podług nieba i obyczaju polskiego. Chcemy by dom był jak kotwica zaczepiona w krajobrazie, która nie pozwoli odpłynąć zbyt daleko.

Kapeluska

Stojąc na ganku naszego domu, patrząc na wschód, w kierunku Hańczowej dostrzec można w olszynach potok Kapeluska. Płynie on niezbyt głębokim korytem z Ropek do Hańczowej, dlatego zwłaszcza po majowych burzach pojawia się w dole na łące. Bywa też, że w suche lata sączy się wątle pomiędzy kamieniami i próchniejącymi konarami. Kapeluska zwana jest również Kapeluszką lub po prostu  Kapeluszem. Stąd też historie znad Kapelusza, czasem z niego wyjęte, a czasem w nim zgubione. Lary McMurty amerykański powieściopisarz i scenarzysta, autor „Ostatniego seansu filmowego”, „Czułych słówek” jako pierwszy dostrzegł możliwości wyciągania historii z Kapelusza. W nagrodzonej Pulizerem  powieści „Lonesome Dove” (polski przekład Michała Kłobukowskiego pod tytułem ” Na południe od Brazos” PIW 1991, za którym wszystkie cytaty) przedstawia losy właścicieli Przedsiębiorstwa Handlu Bydłem mieszczącego się właśnie nad strumieniem Kapelusz. Przedsiębiorstwo to, należące do oddziału Ochotników Teksasu, pograniczników znad Brazos, zwanych również Kapelusznikami posiadało następujący szyld:

„EMPORIUM NAD KAPELUSZEM

HANDEL BYDŁEM I KOŃMI

własność: kapitan Augustus McCrae

kapitan W.F. Call

P.E. Parker, kowboj

Deets Joshua

WYNAJEM KONI I POJAZDÓW

SPRZEDAŻ KRÓW I KONI

KÓZ I OSŁÓW NIE KUPUJE SIĘ ANI NIE SPRZEDAJE

NIE WYPOŻYCZAMY ŚWIŃ

UVA UVAM VIVENDO VARIA FIT”

Tak się złożyło, że my również żyjemy nad Kapeluszem, na pograniczu i świń również nie wypożyczamy. Co prawda, jest pewna niezgodność co do kóz i bydła, ale osłów na pewno nie kupuje się u nas i nie sprzedaje. Łaciny też kiedyś się uczyliśmy, choć już nią nie władamy, niestety, o tempora …

Western McMurtego opowiada historie o odchodzącym świecie Ochotników Teksasu, Indian i bizonów. Kapitan Augustus McCrae przeważnie robi coś, z czego nic nie ma dla siebie i nawet czasem nie wie, dlaczego to robi. Jest jednak przekonany że, tak powinno być. Natomiast Woodrow F. Call trzyma się zasad i też nie przynosi mu to korzyści. Jest to również historia o zwykłym następowaniu po sobie pokoleń. Nasze historie z Kapelusza były i są trochę podobne. Beskid Niskim to kraina Łemków, której już nie ma. Za niedługo zapewne nie będzie też tego małego świata Ropek, do którego przywykliśmy, ale póki co Przedsiębiorstwo nad Kapeluszem działa, a Chyże Konie mają gdzie biegać. Uva uvam vivendo varia fit.

Byłbym zapomniał, bo mamy jeszcze

POKOJE DO WYNAJĘCIA I NOCLEGI

SERY KOZIE I INNE JEDZENIE

WYŻYWIENIE

NAUKA KONNEJ JAZDY

ZWIERZĄT NIE KARMIĆ LUDZKĄ PASZĄ

KURNIKA NIE WYNAJMUJEMY

Marcin, Magda, Marysia, Dąbrówka, Benedykt, Wanda, Franciszek, Zofia

Dardzińscy

Takie tam historie…